Ruszamy

A zatem zaczęło się. Największa wyprawa w naszej dotychczasowej karierze podróżniczej. Ruszyliśmy rankiem z Warszawy. Zimno (10 stopni C) i od Lubaczowa mokro. Wybraliśmy przejście z Ukrainą w Budomierzu (szczegóły przekraczania granicy w poradniku Tips&Tricks). Za cel pierwszego dnia podróży, obraliśmy Lwów. Ponad 400 km i cała droga na Ukrainie w deszczu i chłodzie. Ubiory mamy letnie, wszak w Iranie, Indiach czy Tajlandii ciepłe ciuchy nie będą zbyt przydatne. Kurtka z podpinką przeciwdeszczową, windstopper, jeansowe spodnie motocyklowe, buty motocyklowe wysokie i później kombinezon przeciwdeszczowy. To wszystko co mamy.

Przekroczenie granicy odbywa się w bardzo przyjaznej atmosferze. Motocykliście chyba z definicji budzą jakąś sympatię u pograniczników, ale gdy się dowiadują ze jedziemy w wyprawę na koniec świata (albo dookoła niego), robią się jeszcze bardziej przyjacielscy, wręcz pomocni – doradzają co na granicy trzeba zrobić, którędy potem jechać, w końcu serdecznie życzą udanej podróży. Pierwszy raz spotykam się na granicy PL-UA z tak przyjacielskim podejściem pograniczników (tak polskich jak i ukraińskich).

Wjazd do Ukrainy odbywa się zawsze w warunkach drogowych ekstremalnych. Zaraz za przejściem asfalt znika a tam gdzie się pojawia, jest tak dziurawy, że lepiej żeby go nie było… (tak samo jest w Zosinie i Hrebennem). Jeszcze tylko zakup karty sim na stacji w Niemirowie i jedziemy do Lwowa. Dojeżdżamy po 20 czasu lokalnego. Zmarźnięci, mokrzy ale szczęśliwi.

Powrót