Dzień drugi – Lwów – Kiszyniów

Ponieważ wybraliśmy drogę do Gruzji z pomocą promu, mamy sztywną datę kiedy musimy się stawić w Odessie – 29.04 w godzinach 9-13 (planowane wypłynięcie o 23…). Do wyboru mieliśmy nudną ale szybką trasę z Warszawy przez Kijów, albo znacznie ciekawszą przez Lwów i… no właśnie. Do wybory mieliśmy albo jechać nadal niezbyt ciekawą drogą przez Tarnopol, Winnicę, Umań, lub pojechać przez Podole i Mołdawię. Cały poprzedni wieczór spędziliśmy na zastanawianiu się czy damy radę – stanu dróg w Mołdawii i na Podolu nie znamy (trasę Lwów – Umań – Odessa znam i wiem że do Umania tragedia, potem niemal autostrada). Ukraińskie drogi to w ogóle temat na osobny wpis – takiego zapuszczenia w Polsce nie zaznaliśmy w najczarniejszych latach 90′ – dziury, dziury, koleiny, pofałdowana nawierzchnia to w zasadzie norma. Do Kiszyniowa ze Lwowa jest ponad 600km i do tego przejście graniczne, które nie wiadomo ile czasu nam zajmie. Ale w Mołdawii jeszcze żaden z nas nigdy nie był. Wybór zatem mógł być tylko jeden.

Ruszamy o godzinie 7. Przed nami 640 km i granica do pokonania. Jako że godzina 7 to na termometrze również 7 stopni. Zakładamy na siebie wszystko co mamy i jedziemy. Pierwszy stop już w Tarnopolu – zamarzamy. Wszystko zamknięte – bez szans na kawę czy śniadanie. Zatrzymaliśmy się przy remontowanej restauracyjce, natychmiast zjawili się robotnicy – pytają skąd dokąd, jakie „masziny” itd, rozmowa szybko schodzi na tematy polsko-ukraińskie. Jeden z „chłopaków” był w afganie, rozmawiamy, żartujemy, na koniec serdecznie się żegnamy. Jak dotąd jest mega sympatycznie – zero uprzedzeń, full empatii. Nie spodziewałem się aż tak dobrego przyjęcia – byłem na Ukrainie nie raz, ale nigdy nie było tak serdecznych szczerych rozmów z miejscowymi. Jest bardzo fajnie.

Jedziemy dalej – pod Chmielnickim odbijmy na południe. Dwie nawigacje podpowiadają dwa różne przejścia graniczne – Mohylew Podolski i Ocnita. ostatecznie wybieramy Ocnita. I jest to strzał w dziesiątkę – granica była pusta. Na granicy znowu atmosfera przednia. Pogranicznicy uwijają się błyskawicznie i jesteśmy w Mołdawii. jeszcze tylko zakup karty sim na stacji benzynowej w Ocnit’ce i jedziemy do Kiszyniowa. Na jakieś 70km przed stolicą Mołdawii pojawia się problem – GS’owi brakuje paliwa. Żadna stacja benzynowa nie akceptuje kart a my nie mamy mołdawskich Lei. Jedziemy od stacji do stacji, nikt nie przyjmuje płatności kartą. Ostatecznie na jednej stacji podpowiadają nam gdzie należy zjechać żeby dojechać do miasta z bankomatem/ stacjami akceptującymi karty płatnicze. Dojeżdżam na oparach – na stacji benzynowej w Straszynach wlewam do GSa 19,80 litrów – zbiornik ma 20, więc zostało coś około 0,2 litra… Po zatankowaniu jedziemy już bez problemu do Kiszyniowa.

Drogi w Mołdawii okazują się być znacznie lepsze niż na Ukrainie a sam kraj… przepiękny! pomimo grubego niedoczasu robimy kilka stopów tylko na zdjęcia, jest tak pięknie. Nie ma naszych ukochanych lasów, ale kombinacja pagórków, jeziorek pól i pojedynczych drzew zapiera dech w piersi. Jest unikalnie – śmiem twierdzić, że czegoś takiego jak północna Mołdawia, nie ma nigdzie na świecie, przynajmniej ja jeszcze nie widziałem. Sam Kiszyniów – no cóż, postsowiecki betonowy koszmarek. Docieramy do niego po 21. Tutaj także jest problem z płaceniem kartą – nie obywa się bez bankomatu, z którego podejmujemy trochę plastykowego lokalnego pieniądza. Idziemy spać błyskawicznie – jeszcze nigdy nie zrobiłem tak wyczerpującej trasy jak dziś, ale było warto.

(gdzieś na Podolu)

Powrót