Dzień czwarty – Odessa

Dzień na który mamy wykupiony bilet. Jedziemy do Czernomorska do biura sprzedaży biletów, odebrać nasze. Na miejscu wita nas ten sam, złotousty ochroniarz. Przed biurem kręci się tłumek ludzi raczej z Kaukazu. Na miejscu zaparkowanych jest kilka WAZów 2107 z bagażnikami dachowymi, załadowanymi torbami w kratkę, znanymi nam z bazarów lat 90’tych. Takie bagaże to widok dość powszechny w pobliżu przepraw promowych na obrzerzach Europy, widziałem to już w Almerii płynąc do Melilli, podobnie wygląda terminal w Genui przed rejsem do Tangeru. W tych torbach znajduje się to co my, w Europie uznajemy najczęściej za śmieci – nieprzydatna elektronika, zepsute zabawki, niemodne ubrania. To jeden z tych momentów, kiedy niezbyt fajnie się czuję jako mieszkaniec Europy. To tutaj czuję, że obrastamy w rzeczy których nie potrzebujemy, pozbywając się ich ze zbytnią lekkością.

Wchodzimy do biura, kolejka znikoma – przed nami jedna osoba. W okienku bez problemu realizujemy nasze rezerwacje, otrzymujemy bilet i kilka wskazówek jak trafić na terminal. Mamy się na nim stawić o 18 (wypłynięcie jest planowane na 23.59). Zatem przed nami cały dzień snucia się po przepięknęj Odessie. Zabudowa starej części miasta, to w głównej mierze budynki jeszcze z czasów carskich ew. międzywojenne. To pozostałość po czasach gdy Odessa była kurortem, później perłą w koronie sowieckiego imperium. Wszystko jest zaniedbane, trolejbusy i tramwaje pamiętają czasy gdy owym imperium rządził Gorbaczow, kamienice odrapane, ale widać też, że część prospektów jest odremontowana. Za to sporo jest już nowoczesnych reatauracji i pubów, nawet z ukraińskim piwem kraftowym. Jemy obiad, robimy „delikatne” zapasy mołdawskiego wina – nie wiemy czy na promie można płacić kartą, więc bierzemy też z bankomatu, prewencyjnie 1200 hrywien.

O 17 ruszamy do Czernomorska, dojeżdżamy około 17.30. Na początku odprawy poznajemy trzech Niemców, którzy na motocyklach jadą do Uzbekistanu. Od razu robi się wesoło, wszyscy na granicy traktują nas jak jedną grupę – poza nami, jest jeszcze Niemiec z Gruzinką i ich dzieckiem jadący ciężarówką przerobioną na kamper (wygląda jak ciężarówka z rajdów Paryż – Dakar). Wkrótce dowiemy się, że ich kamper to ponad trzydziestoletni, dziewięciotonowy Mercedes zarejestrowany jako zabytek. Jadą Taszkentu, póki co jednak nie mogą się dogadać z ukraińską odprawą, której nie mieści się w papierach dziewięciotonowa osobówka do tego zabytkowa. To tyle „innostrońców”. Dla Niemców stajemy się błyskawicznie wyrocznią w kolejnych etapach odprawy – lepiej od nich rozumiemy ukraińską biurokrację a do tego swobodnie mówimy po angielsku. Jednocześnie, dla ukraińskich celników i strażników jesteśmy takimi samymi kosmitami jak Niemcy – tutaj 90% ludzi przekraczających granicę to kierowcy ciężarówek, 8% to ludzie w osobówkach lub na piechotę przemieszczający się ze wspomnianymi torbami. Pozostałe 2% to kosmici tacy jak my.

Po dość skomplikowanej procedurze na granicy, (szczegółowo opisuję ją w dziale tips&tricks) wjeżdżamy na prom. Na recepcji wymieniamy paszporty na klucze (paszport w depozycie) i rozgaszczamy się w naszej podwójnej kajucie z łazienką i okienkiem na morze 🙂 Dość szybko, przez dobrze działający system nagłośnienia, ogłaszają że rozpoczyna się pierwsza kolacja. Idziemy do restauracji, jedzenie… no jest, jak ktoś pamięta jak smakowało jedzenie w stołówkach FWP, to wie jak smakuje jedzenie na tym promie. Z nieciekawych informacji, nie można płacić kartą…

Powrót