Dzień dziewiętnasty – Kapan – Meghri – Kapan

To pierwszy dzień na drugim etapie (pomijając początek w Batumi), kiedy postanawiamy zostać w tym samym miejscu na dwie noce. Nie żeby Kapan, w którym jesteśmy było jakoś wyjątkowo piękne. Wręcz przeciwnie, jest to biedne, szare, postsowieckie miasto, w którym niemal wszystkie budynki położone są nad rzeką Wochczi.

Wokół miasta, znajduje się jednak kilka ciekawych miejsc. Dla Marceliny, Jędrzeja i mnie, najciekawsza była 150 kilometrowa pętla wokół parku narodowego Arewik.

Góry w prowincji Sjunik w której się znajdujemy, potrafią mieć niemal cztery tysiące metrów (np. Szczyt Kaputjugh ma 3905), co powoduje, że drogi muszą wznosić się na bardzo wysokie przełęcze, po 2000-2200 metrów. Na pętli którą jedziemy, są dwie takie przełęcze.

Już na pierwszym przystanku który sobie robimy na jednym z niezliczonych podjazdów, zatrzymują się obok nas irańskie ciężarówki, których jest na tym szlaku całkiem sporo (Armenia ma tylko dwie otwarte granice, jeśli nie liczyć tej z Artsakhem – Gruzja i właśnie Iran). Irańscy kierowcy są bardzo zainteresowani konstrukcją silnika w moim motocyklu – sprawiają wrażenie jakby nigdy nie widzieli układu typu boxer w motocyklu. Pytają się czy mogą sobie zrobić zdjęcia z naszymi motocyklami, potem już z nami. Rozstajemy się życząc wzajemnie pomyślnej drogi.

Jedziemy dalej. Jest bardzo chłodno, jak to w górach na dwóch tysiącach metrów, ale gdy dojeżdżamy do Meghri, położonego ledwie na 600 metrach n.p.m. robi się nieznośnie gorąco. W samym Meghri jest 37 stopni. Jest to prawdziwa brama do Iranu (przejście graniczne jest ledwie kilkanaście kilometrów od miasta). Zabudowa jest typowo staro-armeńska (niemal wyłącznie domu jednopiętrowe), jednak nie zwiedzamy miasta, ze względu na niemożliwą do wytrzymania (w motocyklowej odzieży) temperaturę. Ruszamy w drogę powrotną, wzdłuż granicy z Iranem, następnie z Artsakhem.

No właśnie, wzdłuż granicy z Iranem… Bardzo szybko zatrzymuje nas patrol składający się z rosyjskiego oficera i dwóch armeńskich żołnierzy (w okolicy jest baza rosyjskich wojsk i to normalna praktyka). Jak się okazuje, Marcelina zapomniała wziąć ze sobą paszport no i jest problem… Przeglądają nasze zdjęcia, każą usunąć te, które ich zdaniem pokazują granicę samą w sobie. Nie robią tego jednak zbyt pieczołowicie, bo nawet nie sprawdzają czy usunęliśmy zdjęcia z kosza… Ale brak paszportu to poważna sprawa i chłopak dzwoni do dowódcy, potem jeszcze na inne posterunki. Ostatecznie puszczają nas jedynie pouczając, uprzedzają też o naszym przyjeździe kolejny posterunek. Dalej droga idzie już bez problemu. Znów wspinamy się na 2000 metrów, znów robi się cholernie zimno, po czym zjeżdżamy do Kapan, gdzie ponownie wita nas wieczorne 30 stopni… Jak tu się nie przeziębić?

Powrót