Dzień dziewiąty – Bordżomi – Stepancminda (Kazbegi)

Poranki w Bordżomi należą do tych leniwych. A to dlatego, że miasto budzi się powoli, znalezienie miejsca na śniadanie przed godziną 11 nie należy do najprostszych zadań. Pochodziliśmy po mieście i zrobił ono bardzo duże wrażenie na nas. Kurort powstał w XIX wieku, kiedy odkryto tu źródła leczniczych wód mineralnych. W rozwój uzdrowiska zaangażował się finansowo książę Michał Romanow, brat cara Aleksandra II. On też w 1890 roku, rozpoczął sprzedaż wydobywanej tu wody,  która po zabutelkowaniu, nosi nazwę Bordżomi. Mnóstwo tu starych budynków jeszcze z czasów carskich, część odnowiona, część w ruinie. Całość robi naprawdę dobre wrażenie. Wybierając się jednak do tego miasta, należy pamiętać, że północ Meschetii w której leży Bordżomi, jest najbardziej deszczowym rejonem w Gruzji – po prostu, ciągle tu leje. Dzięki temu jednak, roślinność jest tu niezwykle bujna, nawet jak na wysokie standardy Gruzji. Na północ od Bordżomi, położony jest olbrzymi Bordżomsko-Charagaulski Park Narodowy w którym znajdują się przepiękne lasy pierwotne.

Z Bordżomi wyruszamy wczesnym popołudniem i udajemy się do Gori. Naszym celem jest muzeum Stalina, który właśnie w Gori się urodził. Osobiście jestem ciekaw czy Gruzini postarali się o obiektywizm w przedstawieniu tej postaci czy jest to może po prostu obiekt hagiograficzny. No więc rzeczywistość jest bardzo smutna – to bardzo smutne, pompatyczne miejsce przesycone komunistyczną propagandą. Muzeum ulokowane jest w monumentalnym gmachu zbudowanym w stylu radzieckiego kolonializmu (jak nazywam styl często spotykany w Adżarii czy Abchazji a który w pewien sposób nawiązuje do klasycyzmu z czasów carskich), obok stoi zakonserwowany „oryginalny” dom w którym Stalin ponoć mieszkał. Jest też wagon kolejowy którym podróżował, panicznie bojący się latać tyran. W środku śmierdzi naftaliną, kto był w muzeach w Polsce w latach 90’tych, poczuje się jakby czas się cofnął. Gmaszysko wypełnione jest niezbyt licznie pamiątkami związanymi z dyktatorem, za to na bogato przedstawiona jest wyidealizowana historia Stalina. Od urodzenia, jako Iosif Dżugaszwili, przez grafomańskie popisy Soso, okres bandycki Koby aż po człowieka ze stali. Kolejne sale to kolejne etapy życia Stalina na tle historii Związku Radzieckiego. Nie znajdziemy tam jednak nawet wzmianki o przegranej wojnie bolszewików z Polską, wskutek błędnych decyzji Stalina, ani wzmianki o pakcie Ribbentrop – Mołotow, Wielkim terrorze czy innych bestialstwach Stalina i jego aparatu władzy. Wprawne oko, dostrzeże za to, znane zdjęcie z wyretuszowanym Jeżowem, jakby nigdy nic wiszące w tym „muzeum”. Bardzo bardzo słabe miejsce, nie polecamy. Zaoszczędzone 15 Lari (tyle kosztuje bilet wstępu do tego czegoś) proponujemy wydać na gruzińskie wino.

Z Gori, zniesmaczeni ruszamy do Stepancminda. Miasteczko to, jeszcze w 2006 roku nazywało się Kazbegi, kiedy to Gruzini zmienili nazwę (niebezpiecznie kojarzyła się ta nazwa z Gabrielem Kazbegim – rosyjskim kolaborantem).  Jest to ostatnia większa osada przed granicą z Rosją, a położona jest na Gruzińskiej Drodze Wojennej łączącej Tbilisi z Władykaukazem – stolicą Osetii Północnej. Nazwę tę, droga ta uzyskała w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to po przebudowie pod kierownictwem Polaka – Bolesława Statkowskiego, możliwe stało się sprawne przerzucanie oddziałów wojskowych z Kaukazu Południowego na Północy. Umożliwiło to Rosjanom, całkowite podporządkowanie sobie tego regiony w dość krótkim czasie. Nam jednak nie w głowie podboje, chcemy jedynie dostać się w rejon Parku Narodowego Kazbeg. Wspinamy się po „drabinkach” drogi, na 2379 m n.p.m. (przełęcz krzyżowa). Po drodze zaczyna padać deszcz, który na samej górze raczej przypomina śnieg… Znowu marzniemy w naszych letnich ciuchach, a nisko zawieszone chmury nie pozwalają na podziwianie niewątpliwie pięknych widoków. Do Stepansminda dojeżdżamy około godziny 21, gdzie bez problemu znajdujemy kwaterę.

Powrót