Dzień dwudziesty – Kapan – Stepanakert

Jedziemy do Karabachu. To nieuznawane przez ONZ państewko, blisko spokrewnione z Armenią, leży na terenie należącym de jure, do Azerbejdżanu. Ruszając z Kapanu, jedziemy drogą, która leży na granicy, wielokrotnie ją przekraczając, Armenii i Azerbejdżanu. Przynajmniej tak się prezentuje stan prawny. Faktycznie, jest to nominalna granica między Armenią i Artsakhem – państewkiem powstałym w wyniku wojny o Górski Karabach w 1994 roku. Wojny, którą przegrał, bogaty w ropę Azerbejdżan z biednymi jak mysz kościelna, Ormianami. Zwycięzcom nie pozwolono jednak przyłączyć tych terenów do Armenii (groziłaby jej za to całkowita izolacja na arenie międzynarodowej), Ormianie stworzyli zatem na zdobytych terytoriach, państewko – Artsakh. Nie zostało ono uznane przez żadnego członka ONZ (uznanie, kosztowałoby takie państwo, co najmniej zerwanie stosunków dyplomatycznych z Azerbejdżanem. Z tego samego powodu, nie uznawany jest np. Tajwan – uznanie Tajwanu kosztowałoby zerwanie stosunków dyplomatycznych z Chinami), jedynie trzy inne parapaństewka uznają Artsakh – Abchazja, Południowa Osetia i Naddniestrze. Co bardzo ciekawe, Artsakh jest uznawany także przez siedem stanów Ameryki Północnej, w tym Kalifornię (!), ale nie przez rząd federalny, rzecz jasna. A jeszcze ciekawsza jest polityka globalnych korporacji – wiadomo, pecunia non olet. No ale stąpać trzeba po kruchym lodzie i nie każdy się na to decyduje. Google dla przykładu, idzie w zaparte, że Karabach to Azerbejdżan i za cholerę nie chce wyznaczyć trasy z Kapanu do Goris (oba miasta leżą w Armenii) drogą H2, bowiem ta, zahacza o terytorium Karabachu. Nie przeszkadza mu to, poprowadzić drogi z Goris do Tbilisi przez… Azerbejdżan, a konkretnie przez linię frontu między Karabachem a Azerbejdżanem w rejonie Martakerckim… Będąc już na terytorium Karabachu, Google Maps przechodzi w tryb pokazywania trasy (nie nawiguje). Do tego nazwy miast, podaje azerskie oraz armeńskie ale zapisane językiem… armeńskim. Na próżno, na mapie Google szukać stolicy Artsakhu – Stepanakertu, jest Xankəndi oraz Ստեփանակերտ 🙂
Booking.com zaczął przyjmować rezerwacje w Karabachu dopiero w tym roku, wcześniej uznawał że jest to terytorium Azerbejdżanu. Airbnb, dyskretnie pomija przynależność krajową swoich ofert 😀
Artsakh używa swojej sieci komórkowej – Karabakh Telecom, zbudowanej, przez… Libańczyków. Globalne telekomy nie mają umów roamingowych z KT, w związku z czym, polskie komórki zwyczajnie nie działają na terytorium Karabachu (jeśli chcecie zrobić przelew i musicie dostać smsa autoryzacyjnego, zapomnijcie o takiej możliwości). Trzeba kupić sobie lokalną kartę sim. Ponieważ sieć została zbudowana już dziesięć lat temu i nie jest modernizowana, maksymalna dostępna szybkość połączenia z internetem to 3G. A i to nie za bardzo chce działać…
Waluta obowiązuje ta sama co w Armenii (Dram), spotyka się jednak także banknoty wydane przez  Artsakhbank, występują jednak w trzech nominałach i  do tego niezwykle rzadko..
A jak już przy kasie jesteśmy, jeśli ktoś się zastanawia, z czego ten kraj się utrzymuje, to odpowiem: z dotacji. Ormianie mają bardzo silną i prężnie działającą diasporę w USA i Francji, organizacje takie jak Hayastan All Armenian Fund czy Fonds Arménien de France, zajmują się corocznymi zbiórkami pieniędzy, które są przekazywane do Karabachu. W 2016 roku sam Hayastan przekazał niemal 15,5 miliona $. Do tego dochodzą mniej lub bardziej pośrednie dotacje z Erywania oraz… Waszyngtonu! Szacuje się, że w 2016 roku, 60% przychodów Artsakhu pochodziło z różnych form dotacji. Radzą sobie jednak coraz lepiej i podobno udział ten spada, głównie za sprawą rosnącego wydobycia kruszców i rud metali…

My wjeżdżamy do Karabachu od strony Goris. Mniej więcej w okolicy dawnej granicy między Armenią a Azerbejdżanem, zatrzymujemy się na kontroli dokumentów. Wjazd do Artsakhu jest bezproblemowy, ale żeby wyjechać, trzeba będzie zdobyć wizę w stolicy. Droga jest wyremontowana, jedzie się dobrze, widoki są fenomenalne.

Do Stepanakertu dojeżdżamy około godziny 19, rezerwacja poczyniona na Airbnb okazuje się być nieaktualna (teoretycznie była natychmiastowa), więc zaczynamy od kupienia kart sim i znalezienia hotelu. Udaje się i o godzinie 21 logujemy się w hotelu. Można ruszyć na miasto, głównie żeby coś zjeść 🙂

Powrót